(Myszków) 34 lata temu 13 grudnia także przypadał w niedzielę. O tym, że stało się wtedy coś ważnego świadczyły m.in. milczące od rana telefony, oraz brak popularnego wśród dzieci „Teleranka”. Zamiast tego na ekranach telewizorów pojawił się w generalskim mundurze Wojciech Jaruzelski, który obwieścił, że w Polsce wprowadzono stan wojenny. W wielu polskich domach w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku zastukali do drzwi milicjanci i „esbecy”. Zatrzymano i internowano tysiące osób, członków „Solidarności”. Represje nie ominęły także opozycjonistów z Myszkowa. Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia nie spędzili w domach z rodzinami, ale w więziennych celach, m.in. Szymon Morawski, Czesław Świerczyński czy Jan Miśkiewicz. Nadchodzące święta są zatem doskonałą okazją do wspomnień i refleksji.
Okazją do spotkania z opozycjonistami z naszego miasta była obchodzona niedawno 35 rocznica podpisania słynnych Porozumień Sierpniowych 1980 roku i jednocześnie rocznica powstania w Myszkowie „Solidarności”. Z tej okazji w kościele p.w. Narodzenia NMP w Myszkowie została odprawiona Msza Święta w intencji pracowników strajkujących w sierpniu ’80 roku w zakładach pracy na terenie powiatu myszkowskiego. Nabożeństwu przewodniczył profesor KUL, ks. dr hab. Zenon Uchnast, przy koncelebrze proboszczów wszystkich myszkowskich parafii.
PIERWSZY BYŁ „MYSTAL”
W Myszkowie jako pierwszy zastrajkował 8 września 1980 roku „Mystal”. Wspomina Lesław Oleksiak, po strajkach Przewodniczący „Solidarności” na Wydziale Utrzymania Ruchu w Myszkowskich Zakładach Metalurgicznych: - Rano poszła pogłoska, że szykuje się strajk. Zebraliśmy się w paru ludzi i zaczęliśmy tworzyć komitet strajkowy. Ogłosiliśmy przez radiowęzeł, żeby się z każdego wydziału zebrał jeden odważny człowiek do tego komitetu. Zebrało się – już nie pamiętam dokładnie – ale około 15 osób. Ja akurat pracowałem na utrzymaniu ruchu, na wydziale W – 1, też się zgłosiłem. Strajk zaczął się 8 września 1980 roku. Na przewodniczącego wybraliśmy Poldka Gondrę, który dziś już nie żyje. Oflagowaliśmy zakład i zgłosiliśmy się do dyrektora z postulatami. Rozpoczęły się rozmowy. Pierwszy postulat był płacowy (…) Postulowaliśmy o podniesienie stawek godzinowych, akordowych. Chcieliśmy też finansowego wzmocnienia karty hutnika. Tak to się zaczęło. Strajk trwał dwa dni. Zakończył się odprawieniem Mszy Świętej. Mnie oddelegowano do przywiezienia księdza. Przyjechaliśmy najpierw do parafii Świętego Stanisława BM, i tu ku naszemu zaskoczeniu odmówiono nam. Nie chcę mówić, który to był ksiądz, on już nie żyje, zostawmy to. Pochodziłem z Mijaczowa, pomyślałem, żeby pojechać po księdza Kuzię (ks. Marian Kuzia, późniejszy kapelan „Solidarności” z okresu strajków w zakładach na terenie Myszkowa – przyp. red.). Msza była odprawiona ok. 16.00, po tym wszystkim ludzie się zaczęli rozchodzić, ogłosiliśmy zakończenie strajku – relacjonuje Lesław Oleksiak, i dodaje: - W „Mystalu” strajkowało ok. 3 tysiące ludzi. Dokładny opis okoliczności odprawienia tam wspomnianej Mszy Świętej sporządził sam ksiądz Kuzia. Jest on do wglądu w parafii na Mijaczowie, a sam opis przez wiele lat był ukryty za obrazem. Ksiądz prałat Batorski coś akurat robił, odwrócił ten obraz, a tam z tyłu był ten opis przyklejony. Msza była odprawiona na balkonie, jak się wchodziło na nową odlewnię, tam był duży taras, tam było wszystko przyszykowane. Po jednej stronie księdza stałem ja, po drugiej kolega Kot ze Światowitu, żeby jakiejś prowokacji nie było. Po zakończeniu strajku dyrektor Zdzisław Stachura dał nam takie „glejty”, tym członkom komitetu strajkowego, że nie będą wyciągnięte wobec nich żadne konsekwencje. Podpisał się pod tym i wywiązał się z tego.
„PRZYJECHALI PO MNIE O 22.00”
Świąt Bożego Narodzenia nie spędził z rodziną w 1981 roku Szymon Morawski, wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność” w Myszkowskiej Fabryce Naczyń Emaliowanych. - W naszej fabryce, wzorem innych zakładów w całym kraju, załoga również się zmobilizowała. Po strajku w „Mystalu” też podjęła strajk generalny, gdzie strajkowało można powiedzieć 100 procent załogi. Było to gdzieś w październiku 1980 roku. Ale ówczesny komitet strajkowy obsadzili ludzie sprzyjający dyrekcji i robili wszystko po jej myśli. Dopiero w marcu 1981 r. powołaliśmy komitet założycielski NSZZ „Solidarność” i wyłoniliśmy w wyborach ogólnych w fabryce komisję zakładową (…) Jako wiceprzewodniczący znalazłem się w niej i ja (…) Podczas strajków nasze główne postulaty dotyczyły płac. 12 grudnia 1981 r., jako jedyny z zakładu zostałem internowany (…) O 22.00 przyjechało po mnie dwóch milicjantów i dwóch „esbeków”. Najpierw zajechali do mojej mamy do Żarek, wyrwali tam bramę, drzwi, a ja tam nie mieszkałem, tylko na Światowicie. Byłem żonaty, miałem 3-letnią córkę. Przyszli, wyrwali drzwi, skuto mnie i zawieziono na komisariat do Myszkowa. Stąd po spisaniu danych trafiłem do Częstochowy na Komendę Wojewódzką. Tam przesiedziałem noc z soboty na niedzielę i w niedzielę 13 grudnia rano przewieźli mnie do Będzina. Okazało się, że nie ma tam już miejsca. Zgromadzili nas, kilkadziesiąt osób, na placu apelowym. Przesiedzieliśmy tam cały dzień, było 28 stopni mrozu. Ja byłem ubrany, ale i tak dało się to odczuć. Pod wieczór przewieźli nas do Zabrza – Zaborza. Trafiłem do Zakładu Karnego na ul. Janika 18, do celi nr 4. To pamiętam do dzisiaj. Po jakimś czasie próbowaliśmy zorganizować ucieczkę, ale okazało się, że między nami były „wtyki”, osoby donoszące co się dzieje. Byliśmy w pawilonie nr 4, gdy nas przenieśli nagle do pawilonu nr 5. Ale zrobili to w ten sposób, że utworzyli taką „ścieżkę zdrowia”, gdzie w dwóch szpalerach stało ZOMO z pałami. Niektórzy z zomowców wyglądali jakby zażyli jakieś środki odurzające. Widok był taki, że niektórzy z osadzonych zwyczajnie ze strachu narobili w kalesony. Z tego Zabrza – Zaborza znów trafiłem do Będzina, skąd wreszcie zostałem zwolniony, a po powrocie do Myszkowa musiałem stale meldować się u pułkownika Bomby w zakładzie. Przez cztery miesiące byłem pozbawiony wynagrodzenia, choć z pracy mnie nie zwolnili (…) Po powrocie ze strony dyrekcji stale odczuwałem, że jestem taką przysłowiową „czarną owcą” – wspomina Szymon Morawski.
„UBIERZ SIĘ ŁADNIE”
Prawie cały rok internowany był Czesław Świerczyński z Myszkowa, który był członkiem „Solidarności” w Hucie Katowice. - Pisałem w tym czasie w „Wolnym Związkowcu”, biuletynie który ukazywał się w hucie. Mieliśmy poligrafię w zakładzie, robiliśmy zatem tę gazetkę, pisaliśmy różne artykuły. Ja m.in. napisałem artykuł pt. „Jak zniszczyć Naród”. I to był pierwszy wypadek, bo do tej pory nas nie cenzurowano, mimo że to co pisaliśmy nie było zgodne z linią partii, że mój artykuł zatrzymali. Wyszedł „Wolny Związkowiec”, ale z białą plamą. Postarałem się zatem by ten mój artykuł poszedł gdzie indziej. I został wydrukowany w gazetce związkowej na Mazowszu, i stąd dalej poszło to w Polskę. I to była główna przyczyna mojego internowania (…) Po mnie przyszli o północy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Pytam: kto tam? i słyszę: „Milicja”. To ja mówię: panowie przyjdą o 6.00 rano, bo tak prawo stanowi i wtedy możemy sobie porozmawiać. „To wyłamiemy drzwi” - odpowiadają. Naradziłem się szybko z żoną, bo w domu małe dziecko, żona przy nadziei z drugim, myślę, będzie wielka awantura, stres, uciec nie ma jak, bo mieszkanie na trzecim piętrze. Zdecydowaliśmy, że ich wpuścimy. Pozwolili mi się ubrać, a małżonka jeszcze mówi: ubierz się jakoś ładnie. Zawieźli mnie na Komendę Wojewódzką w Częstochowie. Niemal wszyscy tam byli z Częstochowy, tylko ja „obcy”. Sądzono, że jestem jakiś podesłany przez SB (…) Trafiliśmy do Zabrza – Zaborza. I tam posadzili mnie, co warto opisać, bo to świadczy o bestialstwie tych ludzi, w celi karnej, w „jedynce” – gdzie było otwarte okno. Nie można go było zamknąć, bo w środku celi były dodatkowe kraty oddzielające i od drzwi, żeby nie walić w nie, i od okna. A tu mróz! Ze mną w tej celi posadzili Józefa Lamcha z Tomiszowic, z „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Jego „zwinęli” w samych kalesonach i koszuli, on się ponoć w czasie zatrzymania bronił widłami w stodole. Specjalnie otworzyli okno, żeby tego człowieka dodatkowo upodlić, dokuczyć mu. Człowiekowi po dwóch zawałach serca! Użyczyłem mu płaszcza, bo żal było patrzeć. Na łóżku nic. Ani siennika, ani koca żeby się przykryć. Rano nas przenieśli do celi ogólnej (…) Tam, do Zabrza – Zaborza, internowali także księdza Gębkę z Będusza. Cieszyliśmy się zatem, byliśmy przekonani, że będziemy mieli Wigilię z Mszą Świętą. Ale na dzień przed Wigilią kazano nam się pakować. Stanął szpaler z pałami i nikt z nas nie chciał iść. Myślę sobie, wstyd, żeby się takich cymbałów bać. Wziąłem „mandżur” na głowę (tak określa się tobołek z prześcieradła lub koca, w które więźniowie przy przenosinach zawijają rzeczy osobiste i więzienne, pościel, naczynia itp. – przyp. red.), żeby się w ten sposób ochronić i poszedłem pierwszy. I nie uderzył mnie nikt, więc za mną poszła reszta. Wywieźli nas do Raciborza. Z Mszy wigilijnej oczywiście nic nie wyszło, pozwolili wysłuchać tylko z radia pasterki którą kardynał Glemp odprawiał. W tym Raciborzu cele były czteroosobowe, ubikacje w celach, spacer tylko pół godziny, normalnie jak w ciężkim więzieniu. W ogóle ta placówka to w moim przekonaniu jakby Alcatraz, z tymi wszystkimi urządzeniami. Z Raciborza trafiliśmy w pierwszej dekadzie stycznia 1982 do Jastrzębia –Szerokiej. Tam były najgorsze warunki. Myśmy byli we czwórkę w celi, w której były sople. Tak było niesamowicie zimno. Dopiero jak gdzieś pod koniec lutego przywieźli górników z kopalni „Wujek”, to dopełnili te cele, że zamiast czterech osób było osiem, to wieczorem już sopli nie było. Potworne tam były warunki (…) Stamtąd pod koniec marca wywieźli nas do miejscowości Uherce Mineralne w Bieszczadach. Niektórzy koledzy, z którymi jechaliśmy w więźniarce zorientowali się, że cały czas jedziemy na wschód. Spełniało się zatem to, co mówiliśmy wcześniej, żartując sobie jak to się skończy. Bo były dwie wersje przewidywanych wydarzeń. Optymistyczna i pesymistyczna. Ta optymistyczna brzmiała, że wywiozą nas „na białe niedźwiedzie”, a pesymistyczna, że tam pójdziemy. Tam po raz pierwszy mieliśmy Mszę Świętą, w każdą niedzielę, tam też mieliśmy stałe wyjście na spacerniak (…) Za każdym razem jak kogoś wypuszczali z więzienia, a zaczęły się wypuszczania w maju, najwięcej było po 22 lipca, żegnaliśmy ich pieśniami itp. Zostało nas niewielu, tak że cele mieliśmy wtedy każdy dla siebie. Resztkę nas przewieźli potem do Rzeszowa –Załęża, do kolejnego więzienia. Jak siedziałem w Uhercach urodził mi się syn, Bożydar (…) Dzięki wstawiennictwu biskupa Herberta Bednorza (kapłan zaangażowany w czasie stanu wojennego w interwencje dotyczące osób internowanych – przyp. red.) dostałem przepustkę na tydzień na chrzest syna. Biskup Bednorz mi to załatwił. Pamiętam, jak do tego Rzeszowa Załęża miał przyjechać, bo był zaproszony i powiedział że będzie, biskup Bareła z Częstochowy. Wstajemy rano, a tu po raz pierwszy jesteśmy zamknięci w celach. Bo normalnie zamykane były tylko te więzienne korytarze, ale z celi do celi można było przechodzić. Ktoś wpadł na pomysł by łóżkiem walić w ścianę celi, ale ku ogromnemu zdumieniu ta ściana po kilku uderzeniach się rozwaliła. I tak przez trzy ściany dostali się koledzy do celi gdzie nikogo nie było, więc nie była zamknięta. Wyszli zatem i wszystkich wypuścili. Dla 300 chłopa kraty zamykające korytarz to była chwila i już byliśmy na dole u komendanta. Mieliśmy szczęście, że był strajk w Rzeszowie i nie miał kto nas pacyfikować. Zrobili to w nocy i wywieźli do Nowego Łupkowa, 500 metrów od granicy sowieckiej. W Łupkowie byliśmy od 28 sierpnia. Akurat przypadała rocznica powstania „Solidarności”. Jeden z kolegów uzdolnionych plastycznie wymalował flagę z napisem „Solidarność” i Tadek Dudek, student matematyki na Uniwersytecie Śląskim, niesamowicie sprawny fizycznie, wszedł na taką wysoką latarnię z pałąkiem, i zawiesił ją. Na terenie więzienia. Komendant i rozkazał ją zdjąć. Mówimy: zdejmijcie, jak wam przeszkadza. Ale nie miał kto tego zrobić i wisiała kilka dni. W końcu zdjęliśmy ją, ale przy okazji wynegocjowaliśmy kilka spraw dotyczących życia w więzieniu (…) Wypuścili mnie 11 grudnia 1982 r. Bez dwóch dni przesiedziałem rok – wspomina Czesław Świerczyński.
„FLAGĘ NA PAPIERNI POKAZYWANO W DZIENNIKU”
Jan Blecharczyk, członek „Solidarności” od 1980 roku, a od 1981 Przewodniczący Komitetu Międzyzakładowego NSZZ „Solidarność” Oświaty (komitet obejmował ZSZ nr 1 na ul. Kwiatkowskiego), Przedszkole nr 1 i Szkołę Podstawową na ul. Leśnej) wspomina arcyciekawe wydarzenie jakie miało miejsce w Myszkowie tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, a które dość głębokim echem odbiło się w całej Polsce. Było nieco podobne do tego, o którym wspominał Czesław Świerczyński, ale z pewnością bardziej medialne, a to za sprawą … Dziennika Telewizyjnego. - Bogusław Samborski, który też był internowany, którego zwolniono z pracy, a był wykwalifikowanym tokarzem w „Papierni”, w drugim dniu stanu wojennego przyniósł do zakładu flagę „Solidarności”. Wychodzi na to, że to było 15 grudnia 1981 r. Schował tę flagę pod schodami wydziału i czekał, by wybrać najlepszy moment na powieszenie jej na najwyższym kominie „Papierni”. Zmobilizował jednego pracownika ze swojego wydziału, Zenona Psonkę, który w nocy wszedł na ten najwyższy komin, na jego najwyższy segment. A tam odchylenie tego komina wynosi 5 metrów, tak ten komin „chodzi” pod wpływem wiatru. To trzeba było mieć heroiczną odwagę!. I ten młody chłopak wszedł tam w nocy i powiesił tę flagę. Wisiała kilka dni, bo nie było nikogo odważnego, kto by tam poszedł i ją zdjął. W Dzienniku Telewizyjnym, o ile sobie dobrze przypominam to dwa razy była audycja o „Papierni”, jak tam wisi ta flaga. Nagrody obiecywali, różne propozycje padały, ale nawet ze straży pożarnej bali się wejść i zdjąć. W końcu kogoś zmusili, ten ktoś wszedł i zdjął. Dziś już ten Psonka nie żyje, a Boguś Samborski został zmuszony do wyjazdu z Polski. Zamieszkał w Australii – wspomina Jan Blecharczyk. On sam internowany w stanie wojennym nie był, ale spotykały go dużo przykrości, kiedy jako nauczyciel w Zespole Szkół nr 1 w Myszkowie zgodził się na powieszenie przez rodziców uczniów krzyża w swojej pracowni. - Byłem w technikum wychowawcą jednej z klas i mówię rodzicom: chcecie powiesić w klasie krzyż? Możecie. Nie chcecie, to nie musicie. Zdecydowali się, wybrali trójkę klasową, kupili krzyż, poświęcili i powiesili w mojej pracowni. To się nie spodobało dyrektorowi szkoły (…) To był rok 1981. Po wprowadzeniu stanu wojennego, na dugi dzień po jego wprowadzeniu byłem z tego powodu wzywany „na dywanik” do pułkownika z Warszawy, który z ramienia WRON przyjechał wtedy do Myszkowa. „Ja z panem mogę zrobić wszystko” – tak mi powiedział. Dodał, że wszystko co on powie, to jest rozkaz, bo jest stan wojenny. Kazano mi zdjąć ten krzyż, ja powiedziałem: „Tego to ja nie zrobię” (…). Krzyża ostatecznie nie zdjęto, ale pracownię „zaplombowano” – opowiada Jan Blecharczyk.
Na liście internowanych mieszkańców Myszkowa jest także Jan Miśkiewicz. – Ja w Myszkowie nie działałem, tylko w Częstochowie, bo tam pracowałem. Byłem zastępcą naczelnika w PKP. To były trudne czasy. Byłem przewodniczącym Komisji Zakładowej i jednocześnie członkiem Zarządu Regionu, gdzie byłem wiceprzewodniczącym komisji rewizyjnej. Byłem też delegatem Zarządu Regionu do Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Zatrzymano nas na jednym z posiedzeń, w Bydgoszczy. Strasznie nas tam obili. Jasiowi Rulewskiemu zęby wybili, nawet piosenka była o tym. Zawieźli nas do Czarnego koło Bydgoszczy. Tam siedzieliśmy pół roku. Potem przewieźli nas do Zabrza – Biskupic. Były tam takie baraki, i w tych barakach nas trzymali, siedziałem tam 3 miesiące – dzieli się wspomnieniami Jan Miśkiewicz.
W ciepłych słowach wypowiada się o naszych rozmówcach Poseł do Parlamentu Europejskiego Jadwiga Wiśniewska, która objęła patronatem wspomniane na początku uroczystości rocznicowe w Myszkowie. - Wy jesteście Ci niezłomni. Dziś czasami „na siłę” szuka się bohaterów. Szuka się ich w kreskówkach, filmach, grach komputerowych, a prawdziwi bohaterowie są wśród nas. Przy Was jestem „malutka” – mówi o nich Jadwiga Wiśniewska.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze