(Myszków) 10 dzień każdego miesiąca to dla nich teoretycznie dzień wypłaty. Ale ostatnie pieniądze wypłacone przez zakład pracownicy myszkowskiej „Papierni” widzieli w grudniu ubiegłego roku, kiedy jak mówią „wykapano” im po 600 złotych. – Co mamy dalej robić? Z czego żyć? – z takim pytaniem przyszli pod biurowiec fabryki w poniedziałek 9 kwietnia. „Pocałowali klamkę”, bo choć umówili się na spotkanie, nie było nikogo, kto chciałby z nimi rozmawiać. Przyszli następnego dnia, ale to co usłyszeli nie napawa ich optymizmem. Mogą liczyć albo na inwestora (czytaj: cud) albo syndyka, który wejdzie do zakładu, kiedy zostanie ogłoszona jego upadłość. Odpowiedni wniosek został złożony, ale nie został „podparty” wymaganymi dokumentami. Te zamknął w biurowcu Eugeniusz Spera i nie chce ich udostępnić, mimo tego, że obecnie jednym z dyrektorów w fabryce jest jego córka. Sytuacja przypomina farsę i można byłoby się z niej śmiać, gdyby nie fakt, że pracownicy „Papierni” znajdują się naprawdę w tragicznym położeniu.
- Co chcecie usłyszeć od władz fabryki? – zapytaliśmy pracowników, którzy w liczbie ok. 60 osób stawili się we wtorek 10 marca przed biurowcem „Papierni”:
- Chcemy się dowiedzieć co dalej z nami, bo nie wiemy co robić. Czy się zwalniać, czy czekać żeby upadłość była? Chcemy się dowiedzieć od dyrekcji samej. Zakład nie płaci, od grudnia nie jest nic płacone. Nic. Zero. Za grudzień było wypłacone połowę, 600 złotych. Od tej pory nic, cisza. Czwarty miesiąc jesteśmy bez pieniędzy. Żaden nic nie wie, czy będzie praca czy nie – odpowiadają zdenerwowani, jeden przez drugiego. - To jak żyć w taki sposób? – pytamy? – Jak? Na długach! Na długach żyjemy! Kto ma znajomości to pożycza pieniądze, jeden od drugiego. Żeby przeżyć. Ale jest coraz to gorzej. Święta idą, a my bez grosza. A oni się tym w ogóle nie interesują. I nic nam nie mówią. Uciekają przed nami. Byliśmy tu wczoraj, ale wszyscy pouciekali, nie było nikogo. Nawet nie miał kto wytłumaczyć dlaczego nie ma spotkania, bo nikogo nie było. Dali nam tylko druki, żeby sobie w PZU samemu płacić składki za ubezpieczenie, bo jak nie, to wszystko przepadnie. Tylko nie powiedzieli z czego. Bo grosza nie dadzą. Bo my teraz w ogóle nie jesteśmy ubezpieczeni od grudnia, nie mamy płaconych składek ZUS. Nie mamy nic. Człowiek zachoruje, do lekarza trzeba by iść, ale jak? Trzeba by chyba umierać. A potrącają nam składki, bo tak wynika z „wyczytek”. „Wyczytki” nam dają, które składki są potrącone, ale nie są odprowadzone do ZUS. „Wyczytki” dostajemy, tylko wypłaty nie dostajemy. Pieniądze wirtualne po prostu, na papierze. Zgłosiliśmy pełnomocnictwo do sądu, i każdy musi indywidualnie te wyczystki jako „podkładki” dostarczać, na dowód zaległości wobec nas. Tylko co z tego, jak konta zakładu są puste, nie ma z czego wypłacić.
Choć pracowników najbardziej ucieszyłaby możliwość normalnej pracy i normalnego zarobku, obecnie najbardziej czekają na upadłość „Papierni”. - W większości przypadków ucieszyłaby ludzi. Bo niektórzy pracują tu prawie 40 lat. Chociaż na zasiłek człowiek by szedł, a tak na długach żyjemy. Dobrze, że ktoś jeszcze chce pożyczyć. My słyszymy, że wniosek o upadłość jest zgłoszony, ale udokumentowania tego żadnego nam nie dają. Ich to by chyba najbardziej ucieszyło, żebyśmy się sami pozwalniali. Tylko gdzie potem pieniędzy szukać? – pytają.
CZARNE CHMURY NAD „PAPIERNIĄ”
Po blisko godzinnym oczekiwaniu ustalono, że do spotkania dojdzie na tzw. „maszynie”, „na szóstce”. Do pracowników pofatygowali się przedstawiciele fabryki, w imieniu których głos zabierał głównie Ireneusz Grabowski, były prezes zarządu w fabryce. - Fabryka dzisiaj ma tylko osoby, które zarządzają w randze dyrektorów, Jest dyrektor generalny Filip Brzozowski, pan Wysocki, który jest dyrektorem do spraw technicznych, Justyna Spera – Łukasik, która jest dyrektorem ds. administracji i logistyki i ja, jestem dyrektorem zarządzającym tutaj w fabryce. Pełniłem do tej pory funkcję prezesa zarządu (…) 26 lutego złożyłem rezygnację z pełnienia funkcji, bo się nie da kierować takim zespołem ludzi i fabryką, bez kont bankowych, bez środków finansowych, bez produkcji.
Ireneusz Grabowski potwierdził, że ostatnie świadczenia zostały wypłacone pracownikom zakładu 16 grudnia ub. r., dodając, że niestety nie widzi możliwości wypłaty dalszych środków finansowych, „bo fabryka nie dysponuje pieniędzmi”. - 2 lutego złożyłem wniosek o upadłość – potwierdził. Wniosek nie ma jednak szans na rozpatrzenie bez odpowiednich dokumentów. Te z kolei, według słów Grabowskiego, zostały zamknięte w dwóch pokojach w biurowcu „Papierni” przez Eugeniusza Sperę i nie ma możliwości dotarcia do nich. - Ja się z nim nie będę bił, nie będę się szarpał, nie będę nocą wchodził i wykradał tych dokumentów, bo to nie jest moja rola – mówił podczas spotkania z pracownikami. I przekazywał hiobowe wieści: - Fabryka nie ma możliwości wyjścia z długów (…) Do grudnia, jeszcze jak był pan Radosław Gajewski i pani Justyna Spera – Łukasik prezesem zarządu tutaj w spółce, uzyskany został kredyt, bardzo ładnie się ułożyło, państwo dostali pieniądze, dosyć dużo też wierzycieli zostało spłaconych, ale nie wszyscy. Bank stwierdził, że środków obrotowych nie dał na spłatę długów tylko na produkcję. I to było mądre, bo należało najpierw zapłacić ewentualnie wynagrodzenia, ZUS, z resztą wierzycieli się umówić i z produkcji spłacać długi. Stało się trochę inaczej. Połowa pieniędzy poszła na spłatę długów, połowa na produkcję. Ponieważ ta produkcja była bardzo powoli rozkręcana, to z tej produkcji nie było możliwości pokrywania (ze środków finansowych) takiej bieżącej, normalnej pracy. Co miesiąc było generowane około miliona złotych długu (…) W grudniu bank uparł się, że zablokuje nam linie kredytowe. My mamy niewykorzystane 5 mln 600 tys. zł. podpisanego kredytu. Dlatego, że oni uznali, że my owszem, jako „jedynka” (Fabryka Papieru 1 sp. z o.o.- jedna z serii spółek utworzonych w „Papierni” – przyp. red.) spłacamy co miesiąc od ok. 55 do 65 tysięcy złotych płatności za uruchomione kredyty (…) W grudniu niestety poproszono nas również o spłatę starych zobowiązań, które były zaciągane w latach 2009 – 2013, to jest kwota w podstawie 63 mln złotych, z odsetkami 67 milionów złotych (…) Bank zablokował nas całkowicie (…) W styczniu negocjowałem z bankiem wypłatę środków, by pokryć choć część zobowiązań płacowych, bank nam w ogóle nie odpowiedział – tłumaczył obecny dyrektor zarządzający.
Trudno było nie odnieść wrażenia, że trudnej sytuacji w jakiej znalazł się zakład Ireneusz Grabowski dopatrywał się nie tylko w nieugiętej postawie banku, ale także w …postępowaniu samych pracowników, którzy nie mogąc doczekać się wypłat należnych im świadczeń oddawali sprawy do sądu. - Kiedyś mówiłem, że wyjdą nam bokiem sprawy pracownicze – przypominał, dodając, że fabryka procesując się z pracownikami o niewypłacone należności musiała pokrywać m.in. kilkakrotnie wyższe koszty komornicze i sądowe.
- A dziwi się pan? To z czego ludzie mieli żyć? My to wszystko wiemy, co pan mówi. Nas nie interesują liczby, cuda, my chcemy wiedzieć co dalej? Co my mamy zrobić? – denerwowali się pracownicy. - Ja sam nie wiem – usłyszeli w odpowiedzi.
CZEKAJĄC NA SYNDYKA LUB NA CUD
- Dzwoniłem i dowiadywałem się. W razie ogłoszenia upadłości dostaniemy pieniądze, ale dopiero od momentu wejścia do zakładu syndyka. Za wcześniejszy okres nie dostaniemy nic. Już dawno powinien w „Papierni” syndyk być. Nas nie obchodzi czyja będzie fabryka, do kogo będzie należeć, my jako ludzie potrzebujemy pieniędzy do życia – mówił jeden z pracowników. - Wniosek o upadłość został złożony, trzeba tylko uzupełnić dokumenty – przypominał Ireneusz Grabowski. - To wiemy. My jako pracownicy i wierzyciele też możemy złożyć wniosek o upadłość, ale prezes musi dostarczyć potrzebne dokumenty. Czemu nie zostały złożone od razu? Gienek (chodzi zapewne o Eugeniusza Sperę - przyp. red.) zamknął te pokoje w zeszłym tygodniu czy dwa tygodnie temu - przerwano mu. - Wydzierżawiony został ciepłociąg. Gdzie są te pieniądze? Czemu z nich nie płacicie? 14 lutego były pieniądze za dzierżawę – denerwowali się pracownicy. - Co mamy powiedzieć naszym rodzinom? Czekamy na prostą odpowiedź: dostaniemy pieniądze, czy nie?- chcieli wiedzieć. - Nie dostaniecie dopóki nie przyjdzie albo syndyk, albo inwestor – odpowiadał Grabowski, dodając, że prowadzone są zaawansowane rozmowy z firmą „Calor” (właściciel ciepłowni w Myszkowie), która jest zainteresowana kupnem kotłowni w „Papierni”. – „Calor” chce kupić sieć ciepłowniczą. Ja nie chciałem jej sprzedawać, bo wiedząc, że będę składał wniosek o upadłość nie chciałem uszczuplać majątku fabryki, bo wszystko inne jest już zastawione. „Calor” złożył wniosek do banku, by ten wyraził zgodę na sprzedaż – tłumaczył. - To jak maszyna będzie funkcjonować bez kotłowni? – pytali pracownicy. - Ciepło można wtedy kupić – odpowiedział dyrektor, a reakcją na to był śmiech zebranych.
- W tej sytuacji prawnej nikt tego nie weźmie, jak jest tylu właścicieli, dyrektorów i każdy ciągnie w swoją stronę. Komornik już „ostemplował” zakład, że jest nie do sprzedaży. Powiedział, że jak się uprze to będzie tu ciął i sprzedawał na złom – to są słowa komornika. Że go nie obchodzi bank, zastaw bankowy – odpowiadali pracownicy.
Konkretnego terminu następnego spotkania nie wyznaczono. Padła tylko „mglista” zapowiedź, że pracownicy zostaną poinformowani jak wygląda sprawa wniosku o upadłość. - I dalej nic nie wiemy – mówili rozgoryczeni wychodząc ze spotkania.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze