(Koziegłowy) W budynku mieszkalnym vis a vis Urzędu Gminy i Miasta Koziegłowy rozgrywa się rodzinny dramat. Ze słów chorej na stwardnienie rozsiane Jadwigi Filipczyk wynika, że znęca się nad nią mąż. – To cwana bestia, działa tak, by nikt się o tym nie dowiedział. Na policji robi ze mnie głupka, więc oni nie odpowiadają na zgłoszenia – mówi z płaczem kobieta. O problemie przy Woźnickiej 17 wiedzą wszyscy, nikt nie wie jak pomóc.
Kres tej sytuacji, po wieloletnim wołaniu o pomoc kobiety, postawić chcą jej sąsiedzi, którzy zaalarmowali naszą redakcję. Pomagają jej doraźnie, ale problemu rozwiązać nie potrafią. - Jadzia jest chora, a mąż jej życie utrudnia jak może i śmieje się wszystkim w twarz. Ostatnio całkowicie pozbawił ją wody na dwa tygodnie – w te upały. Przelało to czarę goryczy – wyjaśnia sąsiadka, która ujawnić nazwiska w artykule nie chce. Pani Jadwiga to wesoła, choć schorowana kobieta. Przed kilkoma laty lekarze postawili jej diagnozę – stwardnienie rozsiane. Jej świat wówczas się zawalił – po raz kolejny. Wcześniej – jak opowiada – wielokrotnie załamywała się psychicznie. – Pierwszy raz po śmierci brata, który był dla mnie jak ojciec. Później skumulowały się śmierć dziecka i depresja poporodowa. Punktem kulminacyjnym była śmierć matki, bo wcześniej mąż przed znęcaniem się hamował. Mama chroniła mnie, jak mogła. Gdy jej zabrakło mój mąż wykorzystał sytuację i w sądzie wywalczył częściowe ubezwłasnowolnienie. Pamiętam jak dziś – sędzina obiecywała mi, że będzie się mną opiekował, że będzie mi dobrze. Zgodziłam się, bo jestem nieporadna i w dodatku chora. Nic z tych obietnic nie wyniknęło. Zabronił mi korzystania z mieszkań po mojej mamie. Proszę zobaczyć są zamknięte na kłódkę z łańcuchem. Nie mam tam wstępu. Nie mogę korzystać z kuchenki gazowej, telewizora, radia. Mieszkam w oficynie – ja u góry, na dole syn. Sama muszę kupować opał, jedzenie. Mamy tylko mały piec kaflowy, dogrzewam sobie zimą grzejnikami – mówi łamiącym się głosem kobieta i dodaje, że często pomagają jej sąsiedzi, pracownicy ośrodka pomocy społecznej. – Często dzwonię na policję, gdy ta bestia mi dokucza. Ale oni rozkładają ręce. Mój mąż tylko do nich biega, jak widzi, że coś się dzieje, że składam zawiadomienie i robi ze mnie głupka. Ludziom postronnym może wydawać się, że mam chorobę psychiczną i dlatego tak jestem traktowana przez mojego męża. To nieprawda. Jestem wszystkiego świadoma – mówi pani Jadwiga, a na potwierdzenie tych słów wyjaśnia, że w 2013 roku wywalczyła w sądzie uchylenie ubezwłasnowolnienia. Doskonale wie co robi i myśli, jest tylko nieporadna życiowo i chora. Potrzebuje pomocy, bo mąż nie ułatwia jej życia. – W lipcu, gdy były upały, podczas mojej nieobecności rozwalił mi rurę, która doprowadzała wodę do mojej części domu. Zalane było całe mieszkanie, w kranie za to wody nie było. Gdy wróciłam o mało nie zeszłam na zawał. Wszystko było zniszczone, nie miałam czego pić, nie miałam się jak umyć. Zgłosiłam problem w GMOPS-ie. Dyrektorka wskazała mi firmę, ale naprawa rurki kosztowała 2,5 tys. zł. A ja mam miesięcznie 750zł, z czego znaczna część przeznaczona jest na leki – wylicza kobieta.
Zespół Usług Komunalnych – jak wyjaśnił nam dyrektor Zbigniew Polak - nie mógł naprawić pani Jadwidze wody nieodpłatnie. Uszkodzenie instalacji w domu kobiety wystąpiło „za licznikiem”, a tego typu naprawy nie są w kompetencji ZUK-u. GMOPS pomógł, ale to kropla w morzu potrzeb. Teraz kobieta będzie spłacać naprawę w ratach. Gdy chciała powiadomić o zdarzeniu policję, powiedziano jej, że musi mieć świadków. Robotnicy naprawiający zepsutą rurę stwierdzili, że została uszkodzona celowo. – Pewnie tego nie potwierdzą, bo wszyscy się mojego męża boją. I co mam zrobić, jak z każdej strony napotykam problem? Nie zamierzam się poddać. Zamierzam zawiadomić o znęcaniu się prokuraturę, bo już nie wytrzymuję. Myślę też o rozwodzie i podziale majątku, ale nie mam na to pieniędzy. Nie stać mnie w tej chwili na adwokata i opłaty sądowe. A bez tego ani rusz. Rodzice przepisali – mnie i mojemu mężowi - część domu, kolejnej części zrzekła się moja siostra, trzecią część odkupiliśmy. Dziś mogę korzystać jedynie ze skrawka. Nawet na podwórko nie mogę wyjść, bo wszystko jest zagracone. Ciągle zwozi tu jakieś dziadostwo. Do psa poustawiał tyle „pułapek”, że choćbym chciała mu dać jeść albo wody, to nie przejdę, bo się zabiję – pokazywała pani Jadwiga i dodała: - nie mam dostępu do mediów. Zabrania mi korzystania z pralki, kuchenki – musiałam sobie kupić swoją, by móc cokolwiek ugotować. Zabrał mi też telewizor i radio. Choć mieszkamy w osobnych mieszkaniach, to mąż pod pretekstem korzystania np. z lodówki często wchodzi do mojego mieszkania, znęcając się w tym czasie nade mną psychicznie i utrudniając mi życie. Potrafi wykręcić mi żarówki, których ja sama nie jestem w stanie wkręcić. Przewracam się wtedy i potykam. A gdy mówię mu, by tak nie robił stwierdza „nie podoba się, to rozwód brać i wypier***ć” – podsumowała z płaczem kobieta.
Gdy byliśmy u Jadwigi Filipczyk, jej męża nie było w domu. Wielokrotne próby kontaktu telefonicznego się nie powiodły. Z tego co usłyszeliśmy w Gminno-Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Koziegłowach sytuacja rodziny Filipczyków znana jest urzędnikom. Pani Jadwiga często tam bywa, jest też uczestnikiem Warsztatów Terapii Zajęciowej, które pozwalają jej odpocząć od konfliktów z mężem. W GMOPS-ie pani Jadwiga pobiera także zasiłek. O stałej pomocy opiekunki nie może na razie być mowy, bo pani Jadwiga całkiem nieźle sobie radzi. Ale tylko wówczas, gdy nikt jej nie utrudnia funkcjonowania. Jak poinformował nas komendant Komisariatu Policji w Koziegłowach asp. sztab. Zbigniew Berski w rodzinie wszczęto procedurę Niebieskiej Karty. Policjanci przyjrzą się teraz dokładnie sytuacji rodzinnej Filipczyków.
Katarzyna Kieras
Napisz komentarz
Komentarze