(powiat myszkowski) To miał być zwykły wyjazd na Jurę. Monika Osadnik z Chorzowa ze swoim partnerem wybrała się na wycieczkę rowerową. W Kotowicach przyłączył się do nich duży pies. I dotrzymał im kroku aż do końca ich wyprawy. Łagodny przybłęda, jak podróżny na gapę, ciągnął się za parą rowerzystów od Kotowic, aż do Myszkowa. Nazwali swojego towarzysza „Rzep”, od dwóch polnych rzepów wklejonych w sierść na łbie psa.
W sobotę 21 września Monika Osadnik wraz z partnerem wybrała się na wycieczkę rowerową po Jurze. W Kotowicach dołączył do nich pies. - Dołączył do nas w Kotowicach, niedaleko sklepu spożywczego.Na początku wydawał się groźny, jednak kiedy dałam mu jedzenie, zaczął merdać ogonem i pobiegł za nami - opowiada Monika Osadnik. Od tamtej pory pies stał się nieodłącznym towarzyszem ich wyprawy. Jak opowiada dalej pani Monika : - Towarzyszył nam w drodze na zamek w Mirowie, właził z nami na ruiny, czekał pod karczmą kiedy posilaliśmy się na trasie. Ustawiał się do zdjęć! Łącznie przebiegł z nami około 17 kilometrów! Kiedy w lesie myśleliśmy, że już został w tyle, po chwili okazywało się, że dalej biegnie za nami. Nawet kiedy z dużą prędkością zjeżdżaliśmy z góry, on nie poddawał się. Popijał wodę z kałuży i „pruł” dalej.
Para przejęta losem wytrwałego czworonoga, postanowiła pomóc psu odnaleźć właściciela. O ile go ma. Powiadomili więc policję i zaraz przed odjazdem pociągu do domu, oddali psa w ręce myszkowskiej policji. Ale pies uciekł funkcjonariuszom, może stęskniony za nową przyjaciółką z Chorzowa? - Kiedy oddawaliśmy psa w ręce policji myśleliśmy, że zadbają o to, by ktoś opatrzył mu łapę, dadzą posiłek i może ktoś będzie go szukał. Nie mogliśmy go wziąć do pociągu - mówi dalej pani Monika. Zaniepokojona losem psa kobieta, postanowiła odnaleźć pocieszną zgubę. - Sprawa w nocy miała bowiem ciąg dalszy. Gdy usłyszałam, że „Rzep” uciekł, wsiadłam w samochód i nocą przyjechałam z Chorzowa do Myszkowa go szukać. Rozmawialiśmy jeszcze raz z Policją, taksówkarzami...poszukiwania trwały do wczesnego rana. Nadaremno.
Policjanci powiadomili myszkowską fundację „Do serca przytul psa”, o tym, że taki pies zginął. I już w poniedziałek 23 wrzesnia wolontariuszki fundacji znalazły „Rzepa” na dworcu PKP, gdzie rozstał się z panią Moniką. Aktualnie pies znajduje się pod opieką Fundacji. Niestety, pani Monika ze względów praktycznych nie może zaopiekować się zagubionym pupilem. - Zależy nam na tym, by teraz odnaleźć właściciela tego psa - mówi Patrycja Góra z Fundacji. Czy dzielny pies ma właściciela? Jeżeli nie, z pewnością znajdzie się ktoś, kto przygarnie wesołego, kochającego ludzi „Rzepa”. Kontakt z Fundacją „Do serca przytul psa” 515 131 350 lub 608 637 198.
Natalia Trzyna
DLACZEGO CZASEM TO TRWA TAK DŁUGO?
To już kolejna historia z psem w roli głównego bohatera, tym razem sympatyczna. Dwa tygodnie wcześniej opisywaliśmy inną, niestety tragiczną historię czworonoga psa w Jaworzniku. Potrącony pies przez kilkanaście godzin zdychał na poboczu. Jego losem zainteresowała się nasza czytelniczka, która nam o tym opowiedziała. Wyjaśnienia wymaga udział w niej weterynarza, o którym wspomniała kobieta. Ta zarzuciła mu, że nie zareagował na wezwanie, tylko odesłał ją do gminy. Później ten sam lekarz zajął się psem, po uzyskaniu zlecenia od urzędu gminy w Żarkach. Według relacji lekarza weterynarii Macieja Grabowskiego, który w tekście nie był wymieniany z nazwiska, było inaczej: - Kobieta dodzwoniła się do mnie, to fakt. Ale nieprawda, że odmówiłem przyjazdu. Mam z gminą Żarki i z gminą Myszków podpisaną umowę na reagowanie w takich przypadkach i nie wolno mi odmówić pomocy. Tylko procedura jest taka, że każde zlecenie mam przyjąć od właściwego, upoważnionego urzędnika. Tej pani powiedziałem, że muszę mieć to zlecenie potwierdzone od urzędniczki z Żarek (w UMiG Żarki jest to pani Monika Pyrzyńska), zadzwoniłem do niej sam i ustaliłem, że skoro nie ma straży miejskiej (był weekend), nie było też na terenie nikogo z gminy, to pojadę do tego psa sam. Choć nie powinno to tak wyglądać, ale się zdarza, że jadę sam do rannego zwierzęcia. Ranne zwierzę jest wystraszone, często agresywne. Bez pomocy drugiej osoby trudno je nawet złapać, a zdarzają się interwencje do rannych zwierząt leśnych. Zwykle jest tak, że to straż miejska zabiera ranne zwierzę i przywozi do mnie do lecznicy, lub przynajmniej jadę na miejsce razem ze strażnikami lub urzędnikami z gminy. Tym razem z powodu weekendu nikogo nie było poza mną, więc reakcja na zgłoszenie trwała dłużej –wyjaśnia lek. wet. Maciej Grabowski.
Wyłapywanie zwierząt wałęsających się, pomoc zwierzętom rannym to obowiązek gminy, na której terenie doszło do zdarzenia. Nie zawsze funkcjonuje to perfekcyjnie i będziemy zastanawiać się, co można poprawić. Ktoś poruszony losem np. rannego psa nie musi wiedzieć, kto w gminie odpowiedzialny jest za pomoc zwierzętom, zwłaszcza turysta odwiedzający Jurę. Dzwoni więc na 112, czasem na 997. Bo jaki inny numer przyjdzie mu do głowy? Myszkowska policja ma w swoim rejestrze osoby odpowiedzialne za pomoc zwierzętom w każdej gminie. Choć to nie podstawowe zadanie Policji, nie mogą odmówić przekazania zgłoszenia. Być może zmieni się to od 2014 roku, gdyż nr alarmowy 112 prawie na pewno zostanie oddzielony od policji. Taki system, często krytykowany, funkcjonuje tylko na Śląsku, i wyraźnie się nie sprawdził. Policja pochłonięta pracą przy wykroczeniach i przestępstwach na „drobnicę” nie ma często czasu. I dochodzi od nieporozumień. Od nowego roku na Śląsku prawdopodobnie zacznie działać jedno centrum alarmowe 112.
Jarosław Mazanek
Napisz komentarz
Komentarze