(Wojsławice, gm. Koziegłowy) - Obudzili nas ludzie, którzy wracali z pracy z Sony. Gdyby nie oni, to skończyłby się nasz marny żywot – tak Henryka Nowak z mężem Janem rozpoczynają historię, która wstrząsnęła ich życiem. W pożarze, który wybuchł 12 października w domu za ścianą ich mieszkania zginęła siostra Henryki Nowak. Dziś 70-latkowie za drzwiami izby mają zgliszcza i nikt nie chce im pomóc posprzątać.
Choć straż pożarna przyjechała w ciągu kilkunastu minut, nie udało się uratować kobiety - spłonęła. Po pożarze małżeństwu Nowaków zostają nie tylko tragiczne wspomnienia, codziennie wzmacnia je pogorzelisko, które mają za drzwiami od izby. – Nikt nie chce nam tego posprzątać, jak mamy żyć? Ja sam nie dam rady, jestem po operacjach, żona ma I grupę inwalidzką, ledwo chodzi. Oboje chorujemy i jesteśmy w podeszłym wieku – mówi pan Jan, mąż pani Henryki. Choć w domu żyją od kilkudziesięciu lat, a Henryka Nowak się w nim urodziła, to nie są właścicielami nieruchomości. Dom niedawna właścicielka – siostra p. Henryki przepisała na swoją dalszą krewną w zamian za dożywotnią opiekę. Dziś nowa właścicielka zobowiązała państwa Nowaków do płacenia czynszu. Małżeństwo nie może się z tym pogodzić. - Co to za życie, by za własne podłogi czynsz płacić. Urodziłam się w tym domu, mieszkam już 71 lat i co mi przyszło na stare lata? – pyta pani Henryka i prosi o pomoc, bo sami z mężem nie są w stanie sprzątnąć spalonej części budynku. Do pomocy MOPS-u się nie kwalifikują. – Byli pracownicy socjalni, zbadali sprawę, w domu było czyściutko, ciepło. Nie było niepokojących zjawisk, które świadczyłyby o tym, by tej rodzinie przyjrzeć się bliżej. Pomieszczenia w których oni mieszkają nie wymagają remontu, pomieszczenia które ci państwo zajmują nadają się do użytku. Spaleniu uległa druga część domu. Państwo nie korzystają u nas z pomocy finansowej, nie są też objęci wsparciem naszego ośrodka. Jednorazowo pan zgłosił się do nas o pomoc w przyłączeniu energii do budynku. My jako instytucja nie możemy się zwracać o przyłączenie, ponieważ nie mamy tytułu prawnego do tego domu – wyjaśnia Agnieszka Kłys, dyrektor Gminno-Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Faktycznie w mieszkaniu państwa Nowaków jest czysto i ciepło, jednak po wyjściu do przedpokoju są już zgliszcza, drzwi są nieszczelne. Pokój obok spalony, w kuchni wilgoć, dach przecieka. Warunki są spartańskie. Małżeństwo nie może liczyć na pomoc najbliższej rodziny, bo ta sama pomocy potrzebuje. Państwo Nowakowie narzekają, że właścicielka budynku nie chce posprzątać zgliszczy. - Po pożarze gmina obiecała pomóc i do tej pory nic nie zrobili. Dwa tygodnie żyliśmy bez prądu, włączyli nam, gdy sami za naprawę instalacji zapłaciliśmy. Nawet obiadu nie było jak ugotować. Teraz jeszcze w sieni i w tym spalonym pokoju śmierdzi. Myszy się gonią i robactwo. Z dachu się leje, bo dziurawy. Sami nie jesteśmy w stanie sobie pomóc – wymieniają małżonkowie. (kk)a
Napisz komentarz
Komentarze