(Myszków) Pan Henryk z Myszkowa własne doświadczenia z myszkowskim pogotowiem ratunkowym wspomina bardzo dobrze. Ale oburzyło go, w jaki sposób wezwana załoga karetki potraktowała jego żonę. Jego zdaniem interweniujący lekarz nie udzielił jej odpowiedniej pomocy. Myszkowskie pogotowie wyjaśnia z kolei, że w chwili interwencji nie było potrzeby hospitalizacji pacjentki, a pomoc jej udzielona była adekwatna do jej stanu.
- Wezwałem pogotowie w piątek rano (23 kwietnia) do mojej chorej żony. Już dzień wcześniej odebrało jej mowę i nie potrafiła ustać na nogach. Już wcześniej trafiła do szpitala z podejrzeniem udaru mózgu, na szczęście trafiła tam na czas i lekarze zdołali jej pomóc. Wtedy, w piątek, gdy przyjechało do mojego domu myszkowskie pogotowie, to lekarz był w stosunku do mnie i żony opryskliwy. Nie dał żadnej recepty czy skierowania, ani też nie pozostawił wskazówek, co dalej robić. Na odchodne powiedział mi, że powinienem w takiej sytuacji wzywać nie pogotowie ratunkowe, ale lekarza rodzinnego. Byłem tak oburzony jego zachowaniem, że sam miałem wyrzucić go za drzwi. Jak można zostawić człowieka w takim stanie bez słowa? – mówi nam pan Henryk z Myszkowa, nie kryjąc swojego oburzenia i rozżalenia podczas wizyty w naszej redakcji – Gdy już pogotowie odjechało, zadzwoniłem do mojej córki z Dąbrowy Górniczej i ona jeszcze tego samego dnia zawiozła żonę do tamtejszego szpitala. Lekarze ze Szpitala Specjalistycznego im. S. Starkiewicza podjęli decyzję, że powinna w szpitalu pozostać. Przebywała tam kilka dni.
Pan Henryk nie umie zrozumieć zachowania lekarza. Jak wspomina, sam ma dobre wspomnienia związane z myszkowskim pogotowiem. Kilka tygodni wcześniej wymagał pomocy lekarskiej z powodu zakrzepicy żył w nodze. Lekarz, który przyjechał wtedy w karetce pogotowia, nie tylko był kulturalny, ale przede wszystkim udzielił fachowej pomocy: zabrał do szpitala, wykonał badania, przepisał leki i dał zalecenia na przyszłość.
Do dyrekcji myszkowskiego SP ZOZ, w skład którego wchodzi pogotowie ratunkowe, zwróciliśmy się o zajęcie w tej sprawie stanowiska. W odpowiedzi otrzymaliśmy wyjaśnienie podpisane przez jednego z interweniujących lekarzy Jana Olearczyka. Jak informuje, powodem wezwania były zawroty głowy i podejrzenie udaru u pani Kazimiery, żony pana Henryka. „Po przyjeździe na miejsce przeprowadzono badania podmiotowe, przedmiotowe ze szczególnym uwzględnieniem objawów neurologicznych oraz możliwie badania dodatkowe. W wyniku, czego wykluczono u chorej stan bezpośredniego zagrożenia życia. Rozpoznano: zespół dementywny, marskość wątroby, starość, zmiany zwyrodnieniowe stawów kręgosłupa. W wyniku, czego udzielono chorej pomocy doraźnej, podając lek przeciwbólowy oraz informując rodzinę o konieczności kontaktu ze swoim lekarzem pierwszego kontaktu celem kontynuacji leczenia wyżej wymienionych schorzeń. W chwili interwencji zespołu chora nie wymagała hospitalizacji” – czytamy w nadesłanym piśmie.
Wojciech Picheta, dyrektor myszkowskiego SP ZOZ nie chce oceniać zdarzenia, którego nie był świadkiem: – Wiem, ze swojego doświadczenia zawodowego, że lekarzom zdarza się podczas pełnienia dyżurów gorszy dzień, ale też dochodzi do takich sytuacji, że rodziny pacjentów traktują pogotowie ratunkowe jako lekarza rodzinnego na kółkach. W takich przypadkach, gdy życzenia i oczekiwania rodziny nie zostaną spełnione, dochodzi do pewnych zgrzytów – mówi W. Picheta. (AK)
Napisz komentarz
Komentarze