(Myszków) W czwartek 7 marca przy ulicy 1 Maja wybuchł groźnie wyglądający pożar. Około 1.00 w nocy w płomieniach stanął drewniany budynek. Dom udało się co prawda ocalić, nie nadaje się on już jednak do zamieszkania. Mieszkający w nim mężczyzna i jego bliscy zdołali uratować przed żywiołem zaledwie pralkę i trochę ubrań, które zmieściły się do kilku reklamówek. Resztę zniszczył ogień i woda. – Obudziłam się w już innym świecie. W ciągu tej jednej nocy w gruzach legło całe moje życie - mówi mieszkająca w sąsiedztwie zniszczonego budynku pani Maria.
- To był dom po moich rodzicach. Mieszkał w nim mój 34-letni, chory bratanek. I pewnie mieszkałby w nim do mojej śmierci, a potem przeniósł do mojego, stojącego obok. A teraz … - pani Maria załamuje ręce i ociera łzy.
Pożar w drewnianym budynku wywołał 70-letni Marian A. To wujek 34-letniego mężczyzny i jednocześnie kuzyn pani Marii. – Można powiedzieć, że całe swoje życie przepił, a teraz na dodatek zniszczył moje, mojego męża i naszego bratanka Roberta. Mieszkał czasami w przylegającej do domu komórce, ale nie było w niej prądu, więc jak zaczęła się zima to trząsł się z zimna. Pomagałam mu jak mogłam, częstowałam go herbatą, gorącą zupą. Kiedyś chciał, żeby użyczyć mu prądu, to przeciągnęłam z mieszkania kabel, ale z racji tego miałam rachunek o 350 złotych większy. A ja mam naprawdę niską rentę, zaledwie 540 złotych i muszę do niej dorabiać. Zadzwoniłam więc do MOPS-u i oni skierowali go do ośrodka dla bezdomnych. I tam był całą zimę. Tyle, że tam nie wolno pić. A jemu widocznie bardzo już tego brakowało. No i przyszedł wypity do tej komórki. Sąsiadce mówił, że na jedną noc. I przez tą jedną noc tyle zrobił, zrujnował mi życie. Zostawił zapaloną świeczkę i zasnął i od tego powstał pożar. Obudził mnie o 1.00, jak już mu się pościel paliła. Zadzwoniłam po straż pożarną, pobiegłam budzić Roberta, próbowaliśmy coś ratować – relacjonuje dramatyczne chwile pani Maria. Na miejscu szybko pojawiły się trzy zastępy strażaków, ale nie mogli od razu wkroczyć do akcji. Najpierw ekipa pogotowia energetycznego musiała wyłączyć prąd w mieszkaniu zajmowanym przez 34-letniego bratanka pani Marii. Ogień objął wspólny trzcinowo–drewniany strop, i ten szybko zapadł się częściowo w pokoju, gdzie jeszcze chwilę wcześniej spał młody mężczyzna. Zniszczone w pożarze mieszkanie nie nadaje się do zamieszkania. Ocalała część sufitu w każdej chwili grozi zawaleniem, w sieni przez dziury w dachu można spoglądać w niebo. Przygnębiający widok w pokoju uzupełniają zalane ściany i zniszczone sprzęty.
- Będziemy musieli teraz ten budynek rozebrać, a to koszt najmniej 2 tysięcy złotych. Robert na razie mieszka z nami, ale nasz dom też nie jest duży. Wchodzimy sobie na głowę. Do tego mój mąż bardzo ciężko choruje… - pani Maria przerywa na chwilę, bo łamie się jej głos a oczy na powrót zachodzą łzami. – Chcielibyśmy w podwórku dobudować Robertowi takie małe mieszkanko, ale boję się, że bez pomocy sobie nie poradzimy. Będę chciała wziąć jakąś pożyczkę i ile będę miała siły to zrobię, ale nie wszystko mogę. Wstydzę się, bo nigdy do nikogo nie wyciągałam ręki po pomoc – dodaje cicho.
W imieniu pani Marii to my zatem apelujemy do naszych czytelników o pomoc dla niej i jej bliskich. Do wybudowania małego, skromnego mieszkania potrzebny jest materiał: pustaki, cement, drewno, płyty OSB, płyty gipsowe itp. Może ktoś mógłby też ofiarować jej dwa okna i drzwi. Zainteresowanym podajemy numer telefonu, pod który można dzwonić oferując pomoc: 883-919-878. Z góry dziękujemy.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze