(Myszków) Wieczór 7 września w pamięci Magdaleny Piątek z ulicy Ceramicznej w Myszkowie zapisze się na bardzo długo. W domu, wchodząc po schodach potknęła się i przewróciła. W tym czasie trzymała na rękach 3 miesięczną córeczkę. Maleńka Kinga uderzyła główką o stopień, doszło do złamania czaszki. Zdesperowani rodzice dziecka pomocy szukali w Szpitalu Powiatowym w Myszkowie. – Tam powiedziano nam jednak, że ich karetka odmówiła transportu dziecka do szpitala w Częstochowie – opowiadali nam zbulwersowani rodzice Kingi, deklarując, że historię feralnego wieczoru zaraz po jej zrelacjonowaniu w naszej redakcji powtórzą w myszkowskiej Prokuraturze Rejonowej. – Ja tak tego nie zostawię – zapowiada Krystian Meyer, tata malutkiej Kingi.
- To było około 19.00. Wchodziłam w domu po schodach. Nagle poślizgnęłam się i upadłam. Na nieszczęście akurat trzymałam Kingę na rękach. Córka uderzyła główką w stopień. Szybko wzięłam ją do fotelika i pognałam wraz z drugą córką, 3,5-letnią Antosią do szpitala, bo nie miałam jej z kim zostawić. Nie wiem jak tam dotarłam, bo byłam roztrzęsiona, zdenerwowana, wystraszona, zapłakana. W międzyczasie zadzwoniłam do Krystiana – relacjonuje początek dramatu Magdalena Piątek.
–Ja byłem w tym czasie w pracy. Ponieważ nie mam prawa jazdy do szpitala przywiózł mnie mój szef – dodaje Krystian Meyer, tata Kingi. – Wbiegłam do nowej izby przyjęć, a tam pusto! Krzyczę: Na pomoc, ratunku! Dopiero na moje wezwania wyszła jakaś pielęgniarka i pyta: Co się stało? Zaprowadziła nas do pokoju lekarskiego przy Izbie Przyjęć. Przyjął nas doktor Przemysław Czernek, przynajmniej tak myślę, bo to nazwisko było potem na pieczątkach. Od razu, „na dzień dobry” wygonił mnie z gabinetu i starszą córkę, bo jak stwierdził, tylko jedna osoba może przebywać w pokoju. W ogóle zachowywał się nieprzyjemnie – wspomina pani Magdalena. – Zostałem w pokoju ja, bo akurat miałem córkę na rękach. A on pierwsze co chciał, to …kartę zdrowia. I mówi, że bez karty zdrowia nic nie może zrobić. Zdenerwowałem się. Mówię mu, że wszystko działo się tak szybko. Kto myśli w takich chwilach o karcie zdrowia, kiedy życie dziecka wydaje się zagrożone? Magda z tego wszystkiego starszej córce Antosi nawet butów nie włożyła, tak się spieszyła do szpitala. Mówię: człowieku ogarnij się i zbadaj dziecko! Położył Kingę na kozetce, podotykał główkę … i na tym koniec. Jestem w tych sprawach laikiem, ale co mnie zdziwiło, ani nie sprawdzał Kindze położenia źrenic, ani w oczy nie świecił – opowiada Krystian Meyer. – Pan doktor powiedział, że idzie po karetkę, bo on nie może pomóc, bo nie ma w szpitalu takiego oddziału, chirurgii dla takich małych dzieci, tak to jakoś wytłumaczył. Po chwili wrócił i powiedział dosłownie, „że karetka odmówiła transportu dziecka, bo Kinga jest za mała”. Powiedział, że możemy poczekać na karetkę, chyba powiedział na nią „Eska”, ale to może potrwać 1,5 godziny. Ale w tym czasie może się przecież wiele wydarzyć, to nie chodziło o palec, tylko o głowę! – dalszy ciąg relacji wydarzeń z piątku 7 września bierze na siebie pani Magda. Rodzice dziecka dostali w Szpitalu Powiatowym w Myszkowie skierowanie do Szpitala Specjalistycznego na częstochowskiej Parkitce i nie doczekawszy się spodziewanej przez nich pomocy, pojechali tam własnym samochodem. Na skierowaniu napisano: „uraz głowy”. Między innymi dlatego częstochowscy lekarze złapali się za swoje własne, kiedy dotarła do nich Kinga. – Bardzo dziwili się dlaczego dziecko nie przyjechało karetką, bo już po rentgenie okazało się, że Kinga ma pękniętą czaszkę. Przewieziono ją natychmiast na oddział, musiała leżeć, nie mogliśmy jej nawet podnosić. Następnego dnia miała wykonaną tomografię. Okazało się, że doszło do złamania kości ciemieniowej i potylicznej prawej. Do tego doszedł krwiak przymózgowy z miejscowym obrzękiem mózgu. Anestezjolog z Parkitki mówił nam, bo badanie było wykonywane w narkozie, że absolutnie karetka nie powinna odmówić transportu. Że każdy szpital powinien być wyposażony w te „Eski” do transportu chorych. Mówił, że nawet jak doszło do takiej sytuacji, że karetki nie było, lekarz nie powinien nas puszczać samych z dzieckiem w drogę. Bo co byśmy zrobili gdyby dziecko w tym czasie straciło przytomność? – powtarza pytanie lekarza pani Magda, i nie potrafi do dziś znaleźć na nie odpowiedzi.
A GDYBY DECYDOWAŁY MINUTY?
W przypadku małej Kingi wszystko skończyło się dobrze. W szpitalu w Częstochowie spędziła jednak wraz z mamą 11 dni. Ponowne badanie TK wykazało, że krwiak się wchłonął, jednak na całkowite zrośnięcie kości czaszki trzeba poczekać.
- Chcieliśmy za pośrednictwem Gazety Myszkowskiej opowiedzieć naszą historię, a przy okazji zadać kilka pytań. Co by było gdyby do szpitala dziecko trafiło w gorszym stanie, kiedy decydują nie godziny, a minuty? Co by było, gdyby straciło przytomność? Co zrobili by rodzice dziecka, którzy nie mieliby w takiej chwili samochodu? – pyta Krystian Meyer. I zapowiada: - Prosto z redakcji jedziemy do Prokuratury. Bo ja tak tego nie zostawię. Nasza sytuacja skończyła się dobrze, ale następnym razem, dla kogoś innego tak dobrze może już nie być. Nie wiem czy Prokuratura coś z tym zrobi, ja w każdym razie im także opowiem tę historię.
Pani Magda, mama Kingi dodaje, że swoje niedawne doświadczenia opisała na swoim koncie na Facebooku. – Znajomi komentowali, że to nie jedyny taki przypadek w myszkowskim szpitalu. Nie wiem czy to prawda, bo może nie, i ci co tak komentowali by się dziś pod swoimi komentarzami nie podpisali, ale ja z mojej historii się nie wycofam i chcę głośno o niej opowiedzieć – mówi, dziś już spokojna, mama dziewczynki.
SZPITAL: „TO NORMALNA PROCEDURA”
Dyrekcja Szpitala Powiatowego w Myszkowie, której przekazaliśmy relację rodziców Kingi w całej sytuacji nie widzi naruszenia żadnych procedur czy zasad sztuki lekarskiej. Kierujący lecznicą dyrektor Jacek Kret uważa, że odmowa transportu małej Kingi to normalna procedura.
- Otrzymałem na piśmie wyjaśnienie od lekarza, doktora Przemysława Czernka, dotyczące tej sytuacji. Trochę odbiega ono od tego co mówią Ci Państwo. Nie chcę oceniać zachowania lekarza, trudno mi się do tego odnieść i skomentować, bo może to być subiektywna ocena rodziców poruszonych sytuacją. Wiadomo, że byli nią zdenerwowani – mieli do tego prawo - i mogli postrzegać działania lekarza krytycznie. Co do wyproszenia z gabinetu, przyznam, że mnie też tak się zdarza postępować, zgodnie z przyjętymi normami w gabinecie nie może przebywać cała rodzina. Ja też proszę by gabinecie pozostawała tylko jedna osoba. Co do samego badania, czasem faktycznie wystarczy podotykać, popatrzyć czy nie ma krwawienia itp. Nie zawsze trzeba świecić latarką w oczy, to nie jest narzędzie służące do diagnozowania urazów czaszkowych. Odniosę się do kwestii zasadniczej - jak mi się wydaje w całej tej sprawie - transportu. Faktycznie u nas nie hospitalizujemy dzieci w tym wieku, chirurgia dziecięca jest w Częstochowie. Lekarz zgłosił zatem potrzebę transportu do tamtejszego szpitala. Doktor dyżurna z naszej karetki jednak odmówiła transportu. Nasza karetka nie jest przystosowana do przewożenia dziecka tak małego, nie mamy w niej fotelika, nie ma możliwości jego zabezpieczenia. I muszę powiedzieć, że ta odmowa nie jest błędem, zaniechaniem, nie wynikała z jakiejś niechęci. To normalna procedura. W podobnych przypadkach wzywamy karetki specjalistyczne –karetki N – czyli neonatologiczne, przystosowane do transportu noworodków, czy dzieci w takim wieku jak opisana dziewczynka. W naszym województwie jest kilka takich karetek. Lekarz poinformował rodziców, że może wezwać tego typu karetkę, to jednak miało potrwać. Dziecko w tym czasie przebywałoby w szpitalu, mając cały czas zapewnioną specjalistyczną opiekę. Ci państwo, wzburzeni nie czekając nawet na informację jak długo trzeba byłoby czekać na transport, po prostu zabrali skierowanie i opuścili szpital. Doktor Czernek powiadomił o tym fakcie dyżurnego myszkowskiej policji, bo jesteśmy na takie sytuacje wyczuleni. Nie wiedzieliśmy co dalej dzieje się z tym dzieckiem, a bądź co bądź, było to dziecko z urazem głowy - wyjaśnia dyrektor Szpitala Powiatowego w Myszkowie Jacek Kret. Dodatkowo zarzuca rodzicom Kingi nieodpowiedzialność. – Naszym zdaniem jest to w jakiś sposób nieodpowiedzialne zachowanie rodziców, bo zabierając dziecko narazili je na niebezpieczeństwo. Stąd nasze zawiadomienie policji – dodaje dyrektor.
BĘDZIE CIĄG DALSZY?
Informacją o powiadomieniu o całej sytuacji policji zaskoczony jest Krystian Meyer. – Słyszę o tym po raz pierwszy od pana. Od 7 września, a to blisko 20 dni temu, żaden policjant nie sprawdzał co dzieje się z naszym dzieckiem. Nikt u nas nie był – mówił w środę 26 września tata Kingi. Podtrzymał jednocześnie swą decyzję o poinformowaniu o zdarzeniu z 7 września Prokuratury Rejonowej w Myszkowie. – Byliśmy tam już, ale poproszono nas, by złożyć doniesienie na piśmie, w Biurze Podawczym. Zrobimy to w czwartek 27 września – zapowiadał Krystian Meyer.
Robert Bączyński
Napisz komentarz
Komentarze