(Myszków) Na Wierzchowinie zdechła łabędzica. Już na początku sierpnia mieszkańcy zgłosili, że łabędzia mama jest chora, ma uszkodzone skrzydło. Ptaka monitorowała straż miejska, ale nie zdecydowała się na dokładne przebadanie zwierzęcia i przekazanie go do lecznicy dla dzikich zwierząt, ze względu na koszty tej operacji. 13 sierpnia myszkowskiej straży miejskiej pozostało już tylko jedno: odłowić nieżywego ptaka.
- Para łabędzi i trójka młodych tam pływała. Jedno młode zniknęło. Potem ta samica. Idąc z psem zauważyłam, że jest przekrzywiona na jedną stronę. Skrzydło jej opadało sięgając ziemi. Ludzie mówili, że niektórzy spuszczają tam psy. Te psy się kąpią w tej zatoczce, więc jeden z nich mógł ją poturbować - spekulowała przejęta losem ptaka kobieta.
Strażnicy miejscy z lekarzem weterynarii udali się nad staw na Wierzchowinie dwa tygodnie temu, powiadomieni przez mieszkańców. Weterynarz po oględzinach orzekł, że ptak ma prawdopodobnie złamane lub zwichnięte skrzydło, ale skoro pływa i samodzielnie się pożywia, to najlepiej pozostawić go w środowisku naturalnym. Nie zdecydowano się na dokładniejsze przebadanie ptaka, bo konieczna obława wiązałaby się z wysokimi kosztami. Z informacji komendanta Straży Miejskiej Sławomira Pabiasza wynika, że byłaby to suma około tysiąca złotych: złapanie ptaka, dokładne przebadanie i ewentualne przewiezienie go do lecznicy. Dlatego polegając na opinii wezwanego weterynarza Artura Grabowskiego z Żarek, ptaka pozostawiono pod obserwacją. Niestety kilka dni temu przechodnie zauważyli, że ptak leży w gnieździe martwy. W pechowy poniedziałek 13-go przypatrywaliśmy się akcji wyławiania łabędzicy z gniazda. Straż miejska wezwała na pomoc straż pożarną, gdyż ci mają na swoim wyposażeniu sprzęt pływający. Strażacy odłowili martwe zwierzę, i przekazali je strażnikom (miejskim). Ci ze zdechłym ptakiem udali się do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii, gdzie lek. wet. Michał Kusaj dokonał jego oględzin pod kątem chorób zakaźnych. Tych nie wykazano. Sekcji zwłok, która wskazałaby na dokładne przyczyny zgonu nie przeprowadzono. A ptaka przekazano do utylizacji.
Po oględzinach, lek.wet. Artur Grabowski tylko utwierdził się w decyzji: - Pojechałem jeszcze raz zobaczyć tego ptaka, bo mi to nie dawało spokoju. Nie było żadnych ran, żadnych obrażeń zewnętrznych. Także podjęta wtedy decyzja była słuszna, bo oględziny i tak by nic nie wykazały. Nie wiadomo dlaczego ten ptak zdechł - tłumaczy.
Dzisiaj trudno ocenić, czy większe byłyby koszty leczenia ptaka, czy odławianie jego zwłok, badania i utylizacja. Tyle o względach ekonomicznych zamieszania z łabędziem. Tych dylematów: ratować czy nie, nie mieli obrońcy zwierząt w miastach, które ucierpiały podczas ubiegłotygodniowych nawałnic z gradem, który łamał ptakom skrzydła i nogi.
Roksana Tomaszewska
Napisz komentarz
Komentarze