
Szesnastoletni Wojciech Morawski zmarł w szpitalu w Myszkowie jeszcze w dniu wyścigu 16 X 1965. Jego klubowy kolega 17 letni Tadeusz Pilis zmarł dzień później 17 X 1965r. Obaj pochodzili z gminy Żarki i są pochowani na miejscowym cmentarzu w Żarkach.

I choć od tamtych tragicznych wydarzeń wielu kolarzy LKS Myszków, później Olimpijczyka Szczekociny czy LKS Błękitni Koziegłowy co rok pamięta o zmarłych kolegach i składa kwiaty na ich gromach, to w świadomości powszechnej te wydarzenia niemal zupełnie nie istnieją. I przyznaję, że choć od ponad 30 lat opisujemy działalność i sukcesy miejscowego kolarstwa, to również w naszej redakcji wiedza o tym tragicznym wypadku była zerowa. Pamiętamy inny wypadek, w którym zginął podczas nieoficjalnego treningu młody, 14 letni kolarz LKS Błękitni Koziegłowy Daniel Jurczyk. Do tego tragicznego wypadku doszło 14 listopada 2013 roku w Lgocie Mokrzesz. Dwaj chłopcy urządzili sobie przejazd trasy przed zaplanowanym na 16 listopada Pucharem Polski w przełajach. W Lgocie Mokrzesz w nieoświetlonych kolarzy, przy złej widoczności wjechał kierujący Mazdą. Kierowca był trzeźwy. W tych warunkach podczas wyprzedzania nie widział jadących z przeciwka nieoświetlonych kolarzy. 14 letni Daniel Jurczyk, wtedy Wicemistrz Polski Młodzików przełajach zmarł na miejscu. W wypadku ucierpiał też jego kolega Klaudiusz Boroń.
O tym zdarzeniu pisaliśmy w Gazecie Myszkowskiej i na portalu:

Zapomniana tragedia. Ale już koniec z tą niepamięcią!
Zupełnie inaczej jest z pamięcią o wypadku w którym zginęło dwóch młodych kolarzy z LZS Myszków Tadeusz Pilis i Wojciech Morawski. Ze względu na podejrzenia o błąd milicjanta, była to wstydliwa sprawa dla władz PRL. Pamięć o zdarzeniu była tylko po cichu celebrowana w środowisku kolarskim. O tragicznym wypadku w Myszkowie zdawkowo napisały Wiadomości Zagłębia z 22 X 1965r. „Czy musieli zginąć?” -był tytuł artykułu w którym WZ spekulują o złym zabezpieczeniu trasy: „wydaje się pewne, że ponieśli śmierć, ponieważ na trasie nie stworzono warunków, gwarantujących bezpieczeństwo zawodnikom”, „powinna to być przestroga dla organizatorów imprez kolarskich”. W komunistycznych wtedy Wiadomościach Zagłębia nie ma ani słowa po podejrzeniu błędu ze strony milicjanta, o czym mówią po 60 latach świadkowie wypadku.


Zbliżała się już 60 rocznica zapomnianej tragedii, gdy świadek tego wypadku, również w młodości kolarz LZS Myszków Tadeusz Garncarz wspomniał zdarzenie swojemu synowi Romanowi Garcarzowi (też zawodnik kolarski przez część życia). Z kolei pan Tadeusz Garncarz dzisiaj odnosi sukcesy jako kolarski senior. Z z rozmowy ojca z synem zrodził się pomysł upamiętnienia wypadku z 16 X 1965 roku poprzez umieszczenie tablicy pamiątkowej. Ta została za zgodą właściciela budynku umieszczona a uroczyście odsłonięta 9 X 2025 roku. Tablica zawisła na budynku apteki przy ulicy Kościuszki. Miejsce historyczne znane też jako siedziba LOK, gdzie uprawnienia do prawa jazdy zdobywały pokolenia kierowców.

Uroczystość poprowadził Dariusz Skorupa, którego znają wszyscy kibice kolarstwa jako spikera wielu wyścigów kolarskich, nie tylko naszych, lokalnych w Koziegłowach, Niegowie czy Szczekocinach, ale też z prowadzenia Tour de Pologne. Uczestniczyli w tym wydarzeniu brat Tadeusza Pilisa Jerzy Pilis, siostra Lucyna Radosz z mężem Romanem. Nie mogli być na uroczystości, mieszkający w Niemczech bracia i siotry: Irena, Andrzej, Stanisław.
Byli obecni rodzeństwo Wojciecha Morawskiego: Jerzy Morawski z żoną Hanną, siostra Mirosława Banik.
Przy odsłonięciu tablicy byli uczestnicy tego tragicznego wyścigu z Częstochowy: Marek Gemblicz, Adam Jaworski, Edward Płaza.
Przybyli koledzy z LZS Myszków: Tadeusz Garncarz, Stanisław Rembak, Zbigniew Nędza, Roman Radosz, Andrzej Bubel, Mieczysław Chmurzewski, Henryk Straszak, Andrzej Chmurzewski.

Jerzy Pilis, brat zmarłego Tadeusza wspomina tamte czasy: -11 lat miałem wtedy. Ciągle jest to we mnie żywe, jakby zdarzyło się nie dalej jak rok temu. Brat dostał rower Huragan. To wtedy było marzenie, na które składała się cała rodzina. Głaskał go, z uwielbieniem. Przyjeżdżał po chłopców trener Edward Pełka, zdarzało się, że na dworze było minus 25 stopni, a treningi się odbywały. Ta tragedia przerwała być może piękną karierę brata.
Byłego trenera Edwarda Pelkę wspomniał też Andrzej Chmurzewski, jego wychowanek, który w Błękitnych Koziegłowy kontynuuje jego dzieło: -Trener Pelka jeździł z mami na każde święta palić znicze na grobach kolegów. A. Chmurzewski wspomina też sam wypadek: -Widziałem jak ten samochód wjechał na trasę. Później podbiegłem na miejsce, czterech chłopaków leżało w strasznym stanie.
Adam Jaworski, który brał udział w tym wyścigu wspomina: -Ja wyszedłem z tego wypadku z najmniejszymi obrażeniami, bardziej ucierpiał kolega Marek Gemblicz. Nie ma dnia, żebym tego nie wspominał.
W wypadku kolarzy 16 X 1965 roku brali też udział i w nim ucierpieli: Stanisław Grabara, Stanisław Rębak.

Naocznym świadkiem tego wypadku był myszkowianin Tadeusz Garncarz:
„Wyścig kolarski w dniu 16.10.1965 roku, był rozgrywany wieczorem przy światłach ulicznych. Byłem świadkiem wypadku jako młody kibic kolarstwa. Tego dnia wraz z kolegami z dzielnicy Podlas staliśmy na chodniku na rogu ul. Kościuszki i Słowackiego w pobliżu byłego przejazdu kolejowego gdzie oczekiwaliśmy na przejazd peletonu kolarskiego, który miał nadjechać ulicą T. Kościuszki od strony ulicy Sikorskiego gdzie zaplanowany był start ostry. Przed nami, tyłem do przejazdu kolejowego stał milicjant, który miał zabezpieczać trasę wyścigu. Ponieważ przejazd był zamknięty [opuszczone rogatki] i nic nie mogło wjechać na zabezpieczaną trasę, a ten milicjant dostrzegł swojego znajomego na chodniku w pobliżu naszej grupy, to opuścił swoje stanowisko i doszedł do znajomego aby porozmawiać. Kiedy przejechał pociąg i rogatki zostały podniesione to od strony Mijaczowa wjechał samochód osobowy marki Wołga i gdy milicjant był zajęty rozmową, pojazd ten przejechał za jego plecami i wjechał na trasę którą za chwilę miał przejechać peleton. Milicjant obrócił się i zobaczył tył odjeżdżającego samochodu, ale już było za późno, aby go zatrzymać. Wrócił więc do dalszej rozmowy ze znajomym. Wzbudziło to nasz niepokój, ale ktoś powiedział "pewno start się opóźnia". A jednak jak się okazało, to w tym samym czasie wyścig już ruszył i kolarze jechali na czołowe spotkanie z samochodem, którego kierowca nie mógł się spodziewać, że jest na trasie wyścigu. Po chwili w pobliżu nas pojawił się kolarz, przeraźliwie krzycząc "straszna kraksa tam będą zabici " po tych słowach, biegiem ruszyliśmy w stronę górki skąd mieli przyjechać kolarze, gdy po minucie dobiegliśmy na miejsce zdarzenia [przy obecnej aptece, a na przeciw szkoły nr 3 ] zastaliśmy straszny widok. Na szosie leżało czterech nieprzytomnych, krwawiących kolarzy i mnóstwo połamanych rowerów, a na poboczu siedzieli zakrwawieni i poobdzierani ci którzy o własnych siłach zeszli z jezdni. Niektórzy krzyczeli na kierowcę Wołgi, a on przerażony tłumaczył że o niczym nie wiedział. Z czasem zbierała się coraz większa grupa ludzi, i słychać było krzyki "gdzie jest karetka, szybko do szpitala". Ale karetka nie nadjeżdżała, a krwi na szosie przybywało. Najbardziej w mojej pamięci utkwił widok leżącego kolarza który miał przetrącone udo i jego stopa wraz z kolanem, odwrócona była w niewłaściwą stronę. Po około 15-tu może 20-tu minutach przyjechał samochód ciężarowy, a mężczyźni z tłumu otworzyli burty i poukładali nieprzytomnych kolarzy na platformie, po czym w taki sposób przewieziono ich do szpitala w Myszkowie. Mniej poszkodowanych przewoziły taksówki i samochody osobowe.
Następnego dnia, to było w niedzielę, gdy były wyznaczone godziny odwiedzin, pojechałem do szpitala aby dowiedzieć się co z tymi kolarzami, jaki jest ich stan zdrowia, bo już wiedziałem że wśród tych czterech najbardziej poszkodowanych, było dwóch kolarzy z LZS-u Myszków. W szpitalu udało mi się ich zobaczyć, ale wciąż nie odzyskali przytomności, a przy ich łóżkach zbierali się zrozpaczeni najbliżsi, błagając lekarzy aby ich ratowali.
Jak się później okazało dwaj kolarzy z klubu Myszkowskiego, Tadeusz Pilis i Wojciech Morawski zmarli nie odzyskując przytomności.
W późniejszym czasie z opowiadań mojego trenera pana Edwarda Pelki, wiem że ówczesna Milicja robiła wszystko, aby winę za złe zabezpieczenie trasy zrzucić na organizatora wyścigu. Po tym tragicznym wypadku PZKol zakazał organizacji wyścigów w porze wieczorowej i nocnej. Moja pamięć o tym zdarzeniu przetrwała, a gdy po prawie 60-ciu latach opowiedziałem to mojemu synowi, ten stwierdził że pamięć o tym nie może zaginąć i powinienem tą historie w jakiś sposób przekazać następnym pokoleniom. Wtedy to zrodziła się myśl, aby w tym miejscu zamontować tablicę pamiątkową, ku pamięci tragicznie zmarłych kolarzy.”
























































Napisz komentarz
Komentarze